Sen nie przychodził. Ba! Oddalał się ode mnie; z każdą kolejną
sekundą przysłuchiwania się dźwiękowi spływającej ze skał wody coraz
mniej chciało mi się spać. Zawsze uważałem, że brak snu to coś w rodzaju
klątwy - konsekwencje pojawią się w najmniej oczekiwanym momencie,
wtedy zabraknie sił, a nawet chęci. Brak snu jest gorszy od braku
miłości. Nie żebym uznawał się za takiego, co to serce ma z lodu, nie,
nie. Nazywam to raczej realistycznym spojrzeniem na świat i moje
potrzeby - co jak co, ale do życia bardziej przydaje mi się oddychanie,
spanie i jedzenie, niż kochanie.
"Rozboli mnie głowa, jeśli zaraz
czegoś nie zrobię" - pomyślałem w momencie, kiedy Ayoko zaczęła ruszać
nogami, jakby w biegu, choć mało dynamicznie i bardzo mało prawdziwie.
"Ci to mają szczęście, że mogą spać normalnie" - burknąłem w myślach i
podniosłem się ze swojego - stosunkowo - wygodnego legowiska.
Przeciągnąłem się, ziewnąłem głośno i zeskoczyłem ze skalnego
podniesienia, na którego to krawędzi zażyczyłem sobie posłanie.
Zażyczyłem, ale i tak musiałem sam je wykonać.
Zanim wyszedłem z
jaskini, przystanąłem przed wyjściem i spojrzałem za siebie. Żaden z
wilków się nie zbudził. Ruszyłem więc przed siebie, czując dziwnie silny
głód. "Pora na polowanko" - oblizałem zęby, widząc oczyma wyobraźni
smakowitą sarnę lub jelenia. Ostatnimi czasy trafiały mi się wyłącznie
małe żyjątka - zające i młode dziki, nic poza tym. Niby wataha nieduża, a
jednak wyżywienie takiej gromadki to nie lada zadanie; Alfa i moja
siostra zwykle nie mają czasu, żeby pomóc, Ayoko siedzi przy swoich
medycznych duperelach, a Loki... "Pf, nie będę z nim polować" -
zaśmiałem się pogardliwie. Gdzieś na dnie duszy na pewno go lubiłem, o
ile jego da się lubić, ale to co ujawniam, po prostu najbardziej mi
odpowiada.
Na dworze panowała tej nocy przyjemna pogoda - nie
ciepło, ale też nie zimno. W sam raz na udane polowanie. I co
najważniejsze - syte polowanie.
Poczłapałem więc w stronę
najbliższej niewielkiej leśnej polanki, na której to zazwyczaj
wylegiwały się łanie i jelenie. Gdy dotarłem na miejsce, moim oczom
ukazał się przygnębiający widok - zero dużej zdobyczy, jedynie trzy
przechadzające się bażanty.
Rozejrzałem się. Nigdzie w pobliżu nie
widać było niczego lepszego, nawet pojedynczego zająca. Postanowiłem
więc nie marnować jakiejkolwiek okazji na posiłek, zwłaszcza że głód tej
nocy był bardzo silny. Zgiąłem nogi aż do momentu, kiedy poczułem, jak
brzuchem dotykam ziemi. Kamuflaż - jest, cisza - jest, element
zaskoczenia - również.
Wszystko gotowe; podczołgałem się nieco
bliżej do grupki ptaków. Namierzyłem największego i bez wahania rzuciłem
się na barwnego ptaka. Chwyciłem zębami idealnie za ogon; sekunda
później i w pysku zostałyby mi jedynie kolorowe pióra. Ale wyczucie
czasu mam nie najgorsze, więc określiłem idealny moment, kiedy bażant
zacząłby coś wyczuwać. "Za późno, ptasi móżdżku, haha!" - uśmiechnąłem
się szeroko, kładąc się na ziemi. Ptak wciąż trzepotał skrzydłami,
próbując się wyrwać, jednak nie miał najmniejszych szans przeciwko
naciskowi moich łap. Oblizałem się i zadałem ostateczny cios, gwałtownym
szarpnięciem zębów łamiąc bażantowi kark. Oskubałem kuraka z piór na
piersi i przystąpiłem do posiłku. Niestety w połowie zaspokajania głodu
coś, a raczej ktoś, przeszkodził mi.
- Hakim! Umawialiśmy się, że
zanosimy jedzenie do spiżarni i jemy w jaskiniach - spomiędzy krzaków
odezwał się bardzo znajomy mi głos. Z lasu po chwili wyszła moja
siostra.
- Tak, też się cieszę, że cię widzę - mruknąłem,
wyrywając kawałek mięsa spomiędzy prawie gołych już żeber. - Wybacz
siostruniu, ale ja głodny jestem.
- Wiem. Ostatnimi czasy jesz
więcej niż trzy wilki razem wzięte. Zadziwiasz mnie - Vino usiadła
przede mną i zaczęła rozglądać się po polanie. - Dobre miejsce.
- Mhm - mruknąłem, nie przestając jeść.
- Hakim, słuchaj - zaczęła tym swoim tonem, za którym nie przepadam - przyszłam za tobą, bo chciałam porozmawiać na osobności.
- To brzmi źle - oderwałem się od posiłku i nawet spojrzałem na jej zmartwiony pysk.
-
Wiesz, że nie mamy na razie zbyt wielu członków. Below twierdzi, że nie
szkodzi, że poradzimy sobie ze wszystkim i ja w to wierzę. Ale ktoś
musi jednak patrolować nasze tereny. Przynajmniej dopóki nie znajdą się
zwiadowcy.
- Więc... Chcesz żebym to ja chodził po terytorium i
sprawdzał granice? - zapytałem, od razu znając odpowiedź. Vino skinęła
głową w odpowiedzi na pytanie. - A dlaczego ty tego nie zrobisz?
- Bo jestem Betą i mam własne zajęcia?
-
No tak, przecież Below to kretyn i wcale sobie nie poradzi. Vino, ja
mam już swoją fuchę. Nigdy nie pisałem się na sprawdzanie granic i
odganianie intruzów - warknąłem, unosząc ciało do siadu.
- No tak,
ale jak na polowaniu spotkasz kogoś, to trafia cię istna nerwica -
zauważyła Vino, na co odpowiedziałem tylko przewrotem oczu.
- I to dodatkowy powód, dla którego nie mógłbym być zwiadowcą - pokręciłem głową.
- Proszę cię, Hakim. Tylko na kilka dni!
-
Jesteś bardzo zdesperowana. Czy to nie Below powinien załatwiać takie
poniżające sprawy? Damie nie przystoi zadawać się z plebsem - parsknąłem
i ponownie przystąpiłem do posiłku.
- Hakim, czy ty nadal masz mi za złe, że jestem Betą, a ty Omegą?
-
Może - wzruszyłem ramionami, przeżuwając kawałek mięsa. - Najadłem się
nareszcie. No, to resztę możesz sobie wziąć do tej twojej SPIŻARNI. -
Podniosłem się i ruszyłem w kierunku, z którego przyszła Vino.
- Dostarczanie pokarmu to TWOJE zadanie! - zawołała, odwracając się i odprowadzając mnie wzrokiem.
-
Ale ja. jeszcze. idę. po ten pokarm. - Powiedziałem twardo, nie patrząc
na siostrę. Zniknąłem w krzakach, lekko i zwinnie przemieszczając się
pomiędzy kolczastymi gałęziami. "Ja? Zwiadowcą? Hah, chyba już nigdy
byśmy intruzów na naszym terenie nie mieli" - pomyślałem, nie przestając
węszyć.
Polowanie okazało się dosyć owocne. Aż dwa bażanty i duży
zając. Może to nie sarna, ale lepsze to niż nic. Gdy przechodziłem obok
jeziora Hokanie, słońce właśnie zaczynało się wychylać nad horyzont.
Ciepłe promienie od razu dopadły mojej ciemnej sierści. Nie było to złe
uczucie, ale niosąc w pysku dwa bażanty i na plecach zająca, musiałem
dużo manewrować, żeby niczego nie upuścić, więc dodatkowo się rozgrzałem
własnym skakaniem na rzecz utrzymania królika na plecach.
Wszedłem
do swojej jaskini i rzuciłem jednego bażanta pod pysk Ayoko. Wilczyca,
gdy tylko poczuła zapach krwi, natychmiast się obudziła i spojrzała na
mnie ze zdumieniem w oczach. Nie pytała jednak o nic, po chwili po
prostu przystąpiła do konsumpcji.
Ja natomiast wycofałem się z naszej jaskini i ruszyłem nieco w górę do jaskini Alfy i Bety.
<ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz